Category Archives: Uncategorized

Czego właściwie chcę?

Zwykły wpis

kim jesteśmy

Obrazek znany chyba wszystkim, może trochę seksistowski, ale sama jestem kobietą, więc mi wolno 😉 Tym bardziej, że powyższe podejście chcę odnieść do siebie. Tak ostatnio wyglądało moje podejście do odżywniania, sportu i dużej cześci zycia w ogóle. Chcę zacząć to porządkować, małymi kroczkami do przodu. Tutaj będę się dzielić głównie aspektem dietetyczno-sportowym, ale jeśli uda mi się doprowadzić do dużych ogólnych zmian, na które mam nadzieję, to na pewno też się pochwalę.

Na początek powrót do sensownego jedzenia. Ostatnio moja dieta wołała o pomstę do nieba. Nie, nie żywiłam się w McDonaldzie, ale co drugi dzień zmieniałam zdanie co do tego, czy chcę być na diecie wegańskiej, czy może paleo. Biorąc pod uwagę, że są to właściwie przeciwne bieguny (weganizm – wiadomo, zero produktów zwierzęcych, paleo – dużo mięsa i ryb, warzyw i owoców, żadnych zbóż ani warzyw strączkowych), jadłam na przemian np tofu z kaszą jaglaną, a potem jajka z bekonem, czując się przy okazji winna z powodu tofu (kiedy akrat był dzień bekonu) lub z powodu bekonu (w dni wegańskie). Niestety nie żartuję, naprawdę tak właśnie ostatnio wyglądało moje podejście do odżywiania. W efekcie żołądek mi sięrozregulował tak, że ani tofu, ani bekon, ani prawie żadna opcja pośrednia mu nie pasowały… Nie mówiąc już o tym, że rozregulowała mi się głowa (która w temacie jedzenia nigdy nie była zbyt dobrze uregulowana ;)). Między inymi stąd brak wpisów na blogu.

Ale. Muszę przecież jeść, na litość faraona. Chciałabym jeść tak, aby nie szkodzić sobie, nie szkodzić przy tym (w miarę możliwości) zwierzętom i środowisku, nie utyć, mieć siłę trenować i widzeć tego efekty, nie poświęcać każdej wolnej chwili na myślenie o jedzeniu, nie przeżywać dwa dni wcześniej, czy w restauracji, do której wybieram się ze znajomymi, jest coś, co będę mogła zjeść, najchętniej innego niż frytki z colą?

No i chciałabym odnaleźc przyjemność z gotowania, która gdzieś się zagubiła. Znaleźć zaginioną w bojach żyłkę fotografa i dzielić się z Wami na blogu tym, co wypluje z siebie moja kuchnia 🙂

Dlatego postanowiłam, że będę jeść głównie wegetariańsko. Postaram się nawet w wiekszości wegańsko, ale kiedy np. będę jeść na mieście, prędzej zjem pizzę z serem niż spędzę dzień na studiowaniu menu pizzerii i zamartwianiu się, że jedyną wegańską opcją jest soso pomidoroy 😛 Dziś nawet jadę do rodziców na placki ziemniaczane. Mama zawsze robi je z jajkiem, a do tego podaje śmietanę. Nie jest to zdrowe według żadnych znanych mi kryteriów, ale nie jadłam ich już chyba z 5 lat i zamierzam się nimi cieszyć 🙂 Życzcie mi powodzenia 🙂

Wbrew pozorom nadal żyję ;-)

Zwykły wpis

Witajcie 🙂

Dłuuuugo tutaj nie zaglądałam, a raczej zaglądałam, ale nie pisałam. W moim życiu dużo się ostatnio działo – tych bardzo fajnych i bardzo niefajnych rzeczy. Ostatnie 4 miesiące jakoś mi umknęły. W zasadzie przegapiłam święta, na które co roku czekam z utęsknieniem. W tym roku były trudne, bo niestety był to czas pożegnania z moją Babcią – była już bardzo chora, wszyscy spodziewali się, że niedługo od nas odejdzie i tak się stało. Na szczęście święta udało nam się jeszcze spędzić razem w domu moich rodziców. Kilka tygodni później Babcia odeszła – wierzę, że do lepszego świata…

Z przyjemniejszych rzeczy, nasza dwójka bez sternika wzbogaciła się o dwóch nowych członków załogi – Toperza i Zołzę – dwa sfinksy kanadyjskie, które od kilku miesięcy nie pozwalają mi się nudzić 🙂 Kiedy biegają, cały dom się trzęsie – nie sądziłam, że koty mogą narobić tyle hałasu. Mruczą, miauczą, bawią się, gryzą się, chorują, wykopują kwiatki z doniczek, wypijają mi kawę i… skutecznie utrudniają fotografowanie jedzenia, albowiem zachodzi prawdopodobieństwo graniczące z pewnością, że jedzenie zostanie w trybie natychmiastowym skonsumowane przez czworonoga, nawet jeśli jest to pieczona brukselka albo kiszona kapusta 😛 Gdyby jakimś cudem jedzenie nie padło ofiarą drapieżnika, to pewnie zostanie nią aparat – jak wiadomo dziwne gadżety z dyndającymi paskami są super ciekawe, trzeba je obwąchać, oblizać, a najlepiej zrzucić na podłogę 😉

Oczywiście muszę się Wam pochwalić moimi „dzieciakami”, ale moje osobiste talenty fotograficzne ograniczają się do sytuacji, w których obiekt nie ucieka, nie próbuje wydrapać mi oczu ani zjeść aparatu 😉 Tak więc przestawiam Toperza i Zołzę na fotkach autorstwa mojego małżonka oraz pani Ilony Szczygieł z hodowli Al Kaszmir*PL

ToperzToperz zwany ostatnio Dużym

zołzaZołza zwana czasem Królewną lub Ryśką (ale najczęściej jednak Zołzą ;))

Teraz, kiedy emocje rodzinne i kurz wzniesiony przez koty nieco opadły, postanowiłam wrócić do blogowania. Lubię czytać, co innym w duszy i w kuchni gra, więc czułam się trochę winna, że zaniedbałam ten mój kącik w sieci. Jutro (może pojutrze ;)) pojawi się pierwszy od długiego czasu przepis (razem z odrobiną wynurzeń ;)). Postaram się pojawiać się tutaj w miarę regularnie, a w razie gdyby koty zjadły nowe przepisy, podzielę się od czasu do czasu przemyśleniami na tematy różne 🙂

Pozdrawiam wszystkich, którzy jeszcze tu zaglądają 🙂

Liebster Blog Award

Zwykły wpis

Dziś jeszcze nie będzie przepisu. Przepraszam za lekkie zaniedbanie bloga, ale chwilowo nie cierpię na nadmiar wolnego czasu. Mam nadzieję, że sytuacja przynajmniej trochę się niebawem poprawi i będę mogła nieco więcej pomieszać w garnkach, bo trochę mi tego brakuje. Tymczasem otrzymałam kolejne blogowe wyróżnienie – Liebster Blog Award od Dominiki, któej bardzo dziękuję za wyróżnienie 🙂

Zasady zabawy są proste

Wyróżnienie Liebster Blog otrzymywane jest od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawane dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechniania. Osoba z wyróżnionego bloga odpowiada na 11 pytań zadanych przez osobę, która blog wyróżniła. Następnie również wyróżnia 11 osób (informuje je o tym wyróżnieniu) i zadaje 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, z którego otrzymało się wyróżnienie.

Odpowiadam na pytania

  1. Co sprawiło, że bliżej zajęłyście się gotowaniem i poszukiwaniami kulinarnymi? W zasadzie to konieczność 🙂 Wyprowadziłam się z domu z umiejętnościami kulinarnymi ograniczającymi się do ugotowania wody na herbatę i przy dobrych wiatrach jajek na twardo. Po mniej więcej pół roku życia na mrożonych obiadach i wałówkach od rodziców zrobiło mi się słabo na myśl o kolejnym kurczaku po chińsku czy innym wynalazku ze sklepowego zamrażalnika i powoli, powoli, zaczęłam sama gotować. Okazało się, że nie tylko nie jest to czarna magia, ale nawet sprawia mi frajdę i tak jakoś wyszło, że stało się to moim hobby 🙂
  2. Co robicie w chwilach kiedy nie zajmujecie się gotowaniem? Pracuję, ćwiczę (ostatnio zaczęłam więcej biegać i okazało się, że nawet to lubię ;)), wykonuję czynności nielubiane acz konieczne, jak sprzątanie, pranie itp., czytam, spotykam się ze znajomymi… W zasadzie nic super szczególnego 😉
  3. Czy wspieracie się oprócz przepisów internetowych również książkami kulinarnymi, a jeśli tak to jakimi? Mam kilka książek kucharskich i lubię je czytać, ale… jak dotąd chyba ani razu nie ugotowałam nic w 100% z książki 😉 Raczej traktuję je jako lekturę do poduszki, ewentualnie źródło inspiracji, tzn. znajduję przepis, biorę z niego ogólną koncepcję, a potem kombinuję po swojemu 🙂
  4. Najulubieńsza potrawa? Chyba nie mam jednej najulubieńszej… W zasadzie nie ma chyba rzeczy, któych bardzo nie lubię jeść. Najbardziej lubię słodycze (o zgrozo!) i wytrawne dania ze słodkimi akcentami, np. z bakaliami albo suszonymi owocami.
  5. Bez jakiego składnika nie wyobrażacie sobie gotowania? Bez orzechów i bakalii właśnie. ZAWSZE mam w kuchni minimum ze 3 rodzaje orzechów i klka rodzajów suszonych owoców.
  6. Dzień bez …, to dzień stracony, no właśnie, bez czego? Bez kawy!
  7. Jakie jest wasze aktualne, niespełnione jeszcze, marzenie? Pojechać do Australii
  8. Wolicie gotować samodzielnie, czy wspólnie z kimś? Samodzielnie. W kuchni wzniecam wkoło siebie małe tornado, jestem strasznie nieporządna i całe pobojowisko sprzątam dopiero na końcu. Inna osoba z własną wizją i nawykami chyba by mi tylko przeszkadzała. Wyjątek to nowa świecka tradycja, którą rozpoczęłam z mamą – co roku przed Wigilią jadę do niej piec ciasta. Pierwszy raz pojechałam, bo mój piekarnik odmówił posłuszeństwa, ale tak mi się to spodobało, że w następnym roku piekarnik działał bez zarzutu, a ja i tak zaprosiłam się do mamy na przedświąteczne pieczenie 🙂 W tym roku też planuję.
  9. Czy były czasy, kiedy nie potrafiłyście ugotować nawet zwykłej kaszy, nie mówiąc o bardziej wyrafinowanych potrawach? Były – patrz punkt pierwszy 😉
  10. Jakieś twarde postanowienia na przyszły rok? Typu: nie będę więcej… albo: będę więcej… Jeszcze się nie zastanawiałam… Może „będę częściej się wysypiać”, bo ostatnio zaczynam zauważać, że pięć godzin snu na dobę to jednak ciut mało 😉 Ale jest tyle ciekawszych rzeczy do roboty 😉
  11. Co w gotowaniu (i jedzeniu) najbardziej Was cieszy? Jedzenie cieszy mnie samo w sobie 😉 Lubię jeść rzeczy smaczne. Uważam, że jedzenie powinno sprawiać przyjemność i jeśli jestem zmuszona zjeść coś co mi nie smakuje, bo po prostu nic innego nie ma albo bo tak wypada, mam poczucie zmarnowanej okazji do przyjemności. A w gotowaniu najbardziej mnie cieszy, kiedy inni doceniają efekty.

Uff, teraz trudniejsza część 😉 Moje nominacje:

  1. Roślinożerka
  2. Szpinakowa Wróżka
  3. Więcej yofu!
  4. Wegan Nerd
  5. I can’t believe it’s vegan
  6. Wegetarianka
  7. Veganizm – i życie jest pyszne
  8. Sur Nos Tables
  9. Mad Tea Party
  10. Happy Go Lucky
  11. Veganski Svemir

Moje pytania

  1. Jak do Waszej „niestandardowej” diety odnoszą się inni – rodzina, znajomi, przpadkowe osoby, które się o tym dowiedzą?
  2. Czy jest coś, czego kiedyś nie znosiliście a teraz bardzo lubicie albo odwrotnie (pomijam tu mięso, którego wszyscy nominowani „nie lubią”, ale nie koniecznie ze względów smakowych)?
  3. Popisowe danie, które rzuci na kolana każdego, niezależnie od preferencji dietetycznych (linki do przepisów mile widziane :))?
  4. Śniadanie na słodko, czy na słono?
  5. Czy jest danie niewegańskie/niewegetariańskie, za którym tęsknicie?
  6. Czy próbujecie „nawracać” innych na weganizm/wegetarianizm?
  7. Wierzycie w duchy (bo kto powiedział, że musi być tylko o gotowaniu ;))?
  8. Wasza pierwsza próba kuchenna w dzieciństwie? (nie musi być udana, ja np. w wieku jakichś siedmiu lat mało nie puściłam z dymem kuchni sąsiadki, kiedy razem z jej córką usiłowałyśmy smażyć jakieś racuchy ;))
  9. Potrawa, której przygotowanie jest tak upierdliwe, że nigdy nie zrobicie jej sami? Dla mnie to ciasto francuskie, a ostatnio doszły bajgle, które próbowałam upiec i mimo że w 100% przestrzegałam przepisu, co mi się rzadko zdarza, to guzik z tego wyszło 😛
  10. Z czego jesteście dumni?
  11. Jak wygląda Wasz typowy dzień?

Versatile Blogger :-)

Zwykły wpis

Zostałam zaproszona przez Szpinakową Wróżkę do blogowej zabawy Versatile Blogger. Bardzo dziękuję za wyróżnienie 🙂 Dziś więc nie będzie przepisu, za to kilka ciekawostek na mój temat 😉

Oto zasady zabawy:

  • Podziękuj osobie, która Cię wytypowała na jej/jego blogu
  • Wstaw logo zabawy na swojego bloga
  • Ujawnij 7 faktów na swój temat
  • Wytypuj 15 blogów, które Ci się podobają i chcesz, żeby dołączyły do zabawy
  • Poinformuj wytypowanych, że kopnął ich taki zaszczyt 😉

Najpierw prostsza część, czyli 7 faktów na mój temat 🙂

  1. Mniej więcej do dwudziestego trzeciego roku życia moje umiejętności kulinarne ograniczały się do zagotowania wody na herbatę i jajka na twardo (na miękko już było za trudne ;)). Moja mama była przekonana, że kiedy się wyprowadzę, to umrę z głodu 😉 Kiedy się rzeczywiście wyprowadziłam, przez jakieś pół roku żyliśmy na mrożonkach i wałówkach od rodziców, aż w pewnym momencie wyszło mi to bokiem i pierwszy raz w życiu ugotowałam zupę pomidorową. Co to były za emocje 😀 do dziś pamiętam, że biegałam do laptopa sprawdzać przepis 10 razy, jakby to był co najmniej tort weselny, a kiedy koniec końców zupa okazała się jadalna, zadzwoniłam do mamy pochwalić się sukcesem 🙂 Nie pamiętam już, jak od tej zupy doszłam do kulinarnej pasji, ale chyba wynikło to po prostu z tego, że uwielbiam jeść 🙂 A ponieważ małżonek raczej niekuchenny, to jak chciałam zjeść coś dobrego, musiałam sama sobie zrobić. A mama do dziś jest w szoku, że wyszłam poza etap jajka na twardo 😉 Z drugiej strony ta kuchnia może skądś przyszła w genach, bo mój brat też całkiem lubi mieszać w garnkach i nieźle mu to wychodzi.
  2. Urodziłam się i wychowałam w Warszawie i jestem raczej mieszczuchem. Dobrze się czuję w mieście, nie mam poczucia, że wszyscy się gdzieś spieszą, że panuje jakieś napięcie, chaos itp. Wiele razy słyszałam od osób, które przyjechały tu do pracy albo na studia, że w Warszawie ludzie są niemili i krzyczą na siebie nawzajem. Może dobrze trafiam, bo nie zauważyłam, żeby gdzie indziej ludzie byli jakoś specjalnie milsi. I nikt na mnie nie krzyczał (tzn. ot tak bez powodu, na ulicy itp.). Moja „mieszczuchowatość” objawia się nawet na wakacjach. Wolę pojechać do tzw. kurortu, gdzie można się przespacerować promenadą przy plaży, zajrzeć do sklepików z pamiątkami czy wstąpić gdzieś na kawę. Z kolei moi rodzice najchętniej jeżdżą na wakacje w tzw. szczere pole, im bardziej szczere, tym lepiej 😉 Chcą mieć niezmącony spokój i kontakt z naturą. Ja od zbyt długiego i zbyt intensywnego kontaktu z naturą dostaję fioła (fiołka ;)). Co nie znaczy, że nie lubię na parę dni uciec od zgiełku. Ale lubię też do niego wracać 🙂
  3. Od prawie pięciu lat mam tatuaż. Nigdy nie żałowałam, że go zrobiłam – bardzo go lubię i myślę o kolejnym. Miałam też fazę na kolczyk w pępku i dredy, ale żadnej z tych rzeczy nie wcieliłam w życie (i chyba dobrze).
  4. Nie noszę spódnic/sukieniek i butów na obcasie. Nie jest to żadna manifestacja światopoglądowa, po prostu uważam, że są niewygodne. Dla sukienek robię wyjątek przy ważnych okazjach typu wesela itp. Dla butów na obcasie w zasadzie nigdy, przynajmniej odkąd w modzie są balerinki. Kiedyś babcia z mamą non stop suszyły mi o to głowę. Teraz jakoś przestały – widocznie uznały, że już jestem duża 😉 Lubię też siebie z krótkimi włosami, znów ze względu na wygodę. Przez wiele lat nosiłam fryzurę na chłopaka. Teraz mam trochę dłuższe, bo inaczej mąż marudzi 😉 Za to, żeby nie było, że jestem babochłopem, bardzo lubię korale i ciekawe kolczyki i jestem maniaczką perfum 🙂
  5. Nienawidze sprzątać, a już najbardziej ze wszystkiego myć podłogi. Ponieważ mąż też do pedantów nie należy, więc w naszym mieszkaniu na ogół panuje kontrolowany chaos. Kiedy mają przyjść goście, szczególnie rodzice, albo czasem przed świętami zarządzam wielkie odgruzowywanie.
  6. Kompletnie nie umiem śpiewać ani grać na niczym (no chyba że na nerwach ;)), z poczuciem rytmu też nie wymiatam. Za to kiedyś się okazało, ku zdziwieniu innych jak i mojemu, że potrafię bezbłędnie zagwizdać dowolną zasłyszaną melodię.
  7. Uwielbiam słodycze, ale nie lubię pączków, marcepana i galaretki. To jedyne słodkie rzeczy, które mogłyby dla mnie nie istnieć 🙂

A teraz nominacje. Z tym będzie ciężko, bo większość polskich blogów, które lubię, już chyba wzięła udział w zabawie. Ale spróbuję. Zapraszam do zabawy

  1. Bea w kuchni
  2. Trufla
  3. Gotuję, bo lubię
  4. Brulion z przepisami
  5. Kuchnia Ireny i Andrzeja
  6. Smak Imprezy
  7. Hello Morning, Cooking & Booking
  8. Sur nos tables
  9. Więcej yofu!

I chyba skończyły mi się pomysły 😉

Miłego wieczoru 🙂

Anglosaska klasyka – shepherd’s pie

Zwykły wpis

Dziś polecam Wam zapiekankę popularną w krajach anglosaskich – shepherd’s pie.  Jest to raczej danie jesienno-zimowe, w oryginale przygotowywane z mięsa i warzyw. W moim wydaniu mięso zastąpiła soczewica. Użyłam słodkich ziemniaków, ale równie dobrze sprawdzą się zywkłe. Jest smaczne, rozgrzewające i bardzo sycące, w sam raz na pierwszy dzień prawdziwej zimy (która mnie osobiście już zdążyła się znudzić ;))

Fajne jest też to, że w każdy etap przygotowania można wykonać osobno, dzień wcześniej albo kiedy akurat macie parę minut w ciągu dnia, a potem tylko wszystko razem wrzucić do piekarnika 🙂

Składniki (na 4 porcje)

spód

  • szklanka zielonej soczewicy
  • 2 marchewki
  • 1 duża cebula
  • 3 ząbki czosnku
  • 1,5 szklanki sosu pomidorowego
  • puszka kukurydzy (400g)
  • ok. łyżka suszonego rozmarynu
  • łyżeczka chili (albo mniej, do smaku)
  • pół łyżeczki mielonego kminku
  • warzywna kostka bulionowa
  • sól do smaku

wierzch

  • 3 małe słodkie ziemniaki
  • kilka łyżek mleka roślinnego
  • ok 1.5 łyżeczki suszonego rozmarynu
  • sól do smaku

Przygotowanie

Soczewicę wrzucić do wrzącej osolonej wody i gotować ok. 20 minut. Odcedzić i odstawić. Słodkie ziemniaki ugotować do miękkości lub przygotować w mikrofalówce.

Na dno patelni wlać ok. 0,5 cm wody i rozkruszyć kostkę bulionową. Podgrzewać na średnim ogniu. Dodać drobno posiekaną cebulę i przeciśnięty przez praskę czosnek oraz przyprawy. Smażyć przez kilka minut, aż cebula zmięknie. Następnie dodać pokrojone w plasterki marchewki, soczewicę, kukurydzę i sos pomidorowy. Dusić ok. 15 minut, od czasu do czasu mieszając. Ewentualnie doprawić do smaku.

Ziemniaki ugnieść lub zmiksować z mlekiem, solą i rozmarynem na jednolite pure. Naczynie do zapiekania nasmarować olejem. Włożyć soczewicę z warzywami, a na wierzhu rozsmarować masę ziemniaczną. Zapiekać ok. 35-40 minut w 190 stopniach.

Przepis dodaję do akcji Warzywa Strączkowe

Odchudzone guacamole

Zwykły wpis

Kiedy daaaawno temu pierwszy raz spróbowałam awokado, uznałam, że to jakieś paskudztwo bez smaku, w dodatku tłuste 😛 Potem prez długi czas omijałam je szerokim łukiem. Dopiero jako dorosła osoba, dostałam kiedyś w restauracji guacamole i uznałam, że nawet da się to zjeść 😉 Potem czasem jadłam awokado w restauracjach jako składnik sałatek czy właśnie w guacamole, ale nigdy sama nie wykorzystywałam go w kuchni. Dopiero kiedy zaczęłam eksperymentować z wegetarianizmem a potem z weganizmem, znalazłam w sieci mnóstwo przepisów z udziałem tego owocu (owocu? hmmm, jakoś ciężko mi uznać awokado za owoc, no ale cóż… ;)). Okazało się, że można z niego robić nie tylko guacamole i inne pasty do kanapek czy dipy, ale też wegańskie lody , krem do ciasta, a nawet sos do makaronu.

Właśnie mi przyszło do głowy, że awokado jest trochę jak tofu 😉 Kiedy człowiek pierwszy raz spróbuje w wersji „solo”, to raczej marne szanse, żeby posmakowało. Ale jedno i drugie jest bardzo uniwersalne i można zrobić z nich właściwie wszystko, od sałatki przez smarowidło do chleba i ciasta, kończąc na koktailach owocowych. I w każdej z tych wersji jest pyszne. A w miarę jak delikwent coraz bardziej „dziwaczeje” pod względem kulinarnym, nawet samo zaczyna smakować całkiem nieźle 😉

Dziś mam dla Was trochę „odchudzoną” wersję guacamole. Dodatek zielonego groszku powoduje, że pasta jest mniej tłusta, zawiera trochę białka, a poza tym, co niektórych może najbardziej zainteresować, bardzo długo utrzymuje piękny zielony kolor. Zabrałam to guacamole na imprezę sylwestrową, stało na stole od wieczora do szóstej rano i wyglądało cały czas tak samo, tzn. nieźle jak na zieloną papkę 😉 Przyznaję, że sama tego nie wymyśliłam, widziałam podobne przepisy na wielu blogach.

Składniki

  • 1 dojrzałe awokado (w sklepach zazwyczaj są niedojrzałe i twarde, należy kupić je parę dni wcześniej i musi poleżakować w temperaturze pokojowej. Dojrzałe jest na tyle miękkie, że można zrobić w nim dołeczek, naciskając palcem)
  • szklanka mrożonego zielonego groszku
  • sok z 1-1,5 limonki
  • 4 łyżeczki płatków drożdżowych (opcjonalnie, ale jeżeli macie to zdecydowanie polecam)
  • pół łyżeczki mielonego kminku
  • szczypta czosnku w proszku
  • sól i pieprz do smaku

Przygotowanie

Groszek rozmrozić. Wszystko zmiksować. Gotowe 🙂 Do gotowej pasty można wmieszać pokrojonego w drobną kostkę pomidora, posiekaną cebulkę lub posypać świeżą kolendrą (albo wszystko na raz ;))Podawać z chipsami albo pokrojonymi w słupki warzywami do maczania, albo jako dodatek do dań meksykańskich.

Jeszcze ciekawostka: wyczytałam niedawno, że awokado można zamrażać. Należy je obrać, wyjąć pestkę, a miąższ rozgnieść wideldem lub zmiksować, dodając łyżeczkę soku z cytryny, Następnie włożyć w torebkę w taki sposób, żeby dostało się do środka jak najmniej powietrza. Zaleca się odmrażać powoli, w lodówce przez całą noc, ale niżej podpisana testowała, że równie dobrze działa opcja „ekspresowe rozmrażanie” w mikrofali – nie było strat w walorach smakowych 😉

Wpis dodaję do dwóch akcji: Warzywa Strączkowe i Bądź Fit na Wiosnę (bo w końcu to wersja light ;))

Wśród nocnej ciszy…

Zwykły wpis

W tym magicznym dniu, kiedy dom pachnie choinką i makowcem i wszyscy czekamy na pierwszą gwiazdę,

życzę Wam radości i spokoju,

żeby przy Waszych świątecznych stołach nikogo nie zabrakło,

żeby pierogi i kutia były pyszne jak zwykle

i żeby Mikołaj o Was pamiętał, bo na pewno byliście grzeczni 🙂

Dobrych Świąt

Sernik pomarańczowy i ciasto czekoladowe

Zwykły wpis

Dzisiaj udałam się do mamy na drugi doroczny maraton pieczenia ciast 🙂 Pierwszy odbył się w zeszłym roku z konieczności, albowiem mój piekarnik odmówił posłuszeństwa. Chcąc nie chcąc, wybrałam się zatem do mamy i zaanektowałam jej kuchnię na potrzeby pieczenia wegańskich pasztetów (sztuk 2) i ciast (również 2). Działo się 😉 W tym roku piekarnik działa, ale dzień spędzony z mamą w kuchni na szykowaniu świątecznych pyszności tak mi się spodobał, że oznajmiłam jej, że w tym roku też przyjeżdżam piec u niej swoje ciasta 🙂 I tak piekłyśmy, a raczej ja piekłam, a mama wylizywała garnki i zmywała mi naczynia 🙂 Dobry podział obowiązków 😉 Pasztety sobie darowałam, upiekę jutro we własnej kuchni (bo pogaduchy z mamą są super, ale jednak targanie składników przez całą Warszawę już nie tak super ;)). Powstały natomiast dwa ciasta: tofu sernik pomarańczowy i tarta czekoladowa.

Tofu sernik pomarańczowy na piernikowym spodzie

Składniki (na dużą tortownicę)

spód

  • 400 g wegańskich herbatników imbirowych (można użyć zwykłych herbatników i dodać np 2 łyżki przyprawy do piernika albo po łyżeczce cynamonu, imbiru i kardamonu, ja użyłam efektów pierniczkowej wpadki sprzed jakiegoś czasu :))
  • 5 łyżek wegańskiej margaryny lub tłuszczu kokosowego

masa

  • ok. 1kg tofu (użyłam 5 kostek po 180 g)
  • 2/3 szklanki mleka roślinnego
  • 2 budynie waniliowe
  • łyżka cukru waniliowego
  • 1/3-1/2 szklanki cukru
  • sok z 2 cytryn
  • 1 aromat pomarańczowy

oprócz tego

  • ok 70 g kandyzowanej skórki pomarańczowej
  • 1 pomarańcza
  • olej i bułka tarta do formy

Przygotowanie

Herbatniki mielimy w blenderze na proszek. Ewentualnie dodajemy przyprawy korzenne i mieszamy. W rondelku roztapiamy margarynę lub olej kokosowy. Dodajemy do herbatników i dokładnie mieszamy. Powinno wyjść coś na kształt kruszonki. Tortownicę smarujemy olejem i wysypujemy bułką tartą. Dno wykładamy masą ciasteczkową i dobrze ugniatamy. Wstawiamy do lodówki. Wszystkie składniki masy miksujemy do uzyskania jednolitej konsystencji. Dodajemy skórkę pomarańczową i mieszamy. Wykładamy na schłodzony spód. Pomarańczę kroimy w plasterki i układamy je na masie z tofu. Można delikatnie przycisnąć, ale tak, żeby się nie utopiły 😉 Pieczemy ok. godzinę i 20 minut w 160 stopniach.

Ciasto czekoladowe

Składniki

spód

  • 200g wegańskich herbatników
  • 5 łyżek margaryny wegańskiej lub tłuszczu kokosowego
  • 1-2 łyżki mleka roślinnego

masa

  • 2.5 szklanki mleka roślinnego
  • łyżka kakao
  • tabliczka wegańskiej czekolady
  • 3 łyżki mąki kukurydzianej
  • ok. 1/3 szklanki cukru (zależy od czekolady, ja użyłam gorzkiej 90% i tyle cukru, ale ja nie lubię zbyt słodkich ciast)

Przygotowanie

Herbatniki miksujemy na proszek. Margarynę lub tłuszcz kokosowy roztapiamy i dodajemy do herbatników. Dodajemy też mleko i mieszamy dokładnie. Powstałą miksturą wykładamy natłuszczoną formę do tarty (w miarę możliwości razem z brzegami). Spód podpiekamy 10 minut w temperaturze 160 stopni.

W tym czasie mąkę kukurydzianą rozprowadzamy w szklance zimnego mleka. Zaczynamy podgrzewać, dodajemy pozostałe mleko, cukier i kakao. Bardzo często mieszamy. Kiedy masa będzie gorąca, dodajemy połamaną czekoladę i mieszamy, aż się roztopi. Cały czas mieszając, doprowadzamy do zagotowania i zdejmujemy z ognia. Masę wylewamy na podpiecozny spód. Można udekorować wedle fantazji 🙂 Wstawiamy do lodówki na minimum 3 godziny, a najlepiej na noc.

Przepis znalazłam na blogu Peas & Thank You

Przepisy dodaję do akcji Wegańskie Święta

Tofuburgery z orzechami

Zwykły wpis

Kanapkowa wieża o dziwo się nie wywaliła 😉

Wegański fast food w całkiem niezłym wydaniu 🙂 Pierwsze tofuburgery mojego skromnego autorstwa, które bez problemu da sie przewrócić na drugą stronę na patelni, a po usmażeniu mają fajną zwartą strukturę. Zainspirowane przepisem z bloga It ain’t meat, Babe z moimi zmianami. Fajnie się sprawdzają w kanapce a’la McDonald, ale też w klasycznej formie kotletów z sałatką i ew. ziemniakami albo kaszą. A może frytki do tego? 😉

Składniki (na 5 sporych kotletów)

  • 1.5 kostki tofu
  •  pół szklanki bułki tartej
  •  pół szklanki mąki z cieciorki (można zastąpić bułka tartą, tak było w oryginale, ale mąka z cieciorki fajnie „trzyma” masę, a poza tym jest zdrowsza :))
  • 2 łyżki mielonego siemienia lnianego + ok. pół szklanki ciepłej wody
  • 3 łyżki sosu sojowego
  • spora szczypta soli
  • pół cebuli
  • szczypta rozmarynu
  • ok. 2/3 szklanki przechów pekan lub włoskich
  • odrobina czosnku w proszku
  • olej do smażenia

Przygotowanie

Siemię lnianę rozprowadzamy w ciepłej wodzie i odstawiamy na bok na jakieś 10 minut. W tym czasie „więszką połowę” orzechów mielimy w blenderze prawie na proszek, a resztę kruszymy w ręku. Cebulę drobno siekamy (można również krótko zmielić). Wszystkie składniki – z wyjątkiem oleju i pokruszonych orzechów – wrzucamy do blendera i dokładnie mieszamy. Masa powinna być naprawdę gęsta i kleista. Próbujemy i ewentualnie doprawiamy wedle własnych upodobań. Dodajemy kruszone orzechy i mieszamy (łyżką lub ręką ;)).

Na patelni rozgrzewamy odrobinę oleju. Z masy formujemy kotlety i smażymy je z obu stron na średnim ogniu na jasnobrązowy kolor. Ja przekręcałam je tak co 2-3 minuty i w sumie smażyłam ok 8-10 minut. Od czasu do czasu można dolać odrobinę oleju. Gotowe kotlety odsączamy z nadmiaru tłuszczu na papierowym ręczniku.

***

Pytanie do osób, które też piszą blogi albo z jakiegoś powodu fotografują swoje jedzenie. Czy Wasze aparaty też są upaprane tym, co aktualnie powstaje w kuchni? Zawsze jestem zła, jak znajduję ketchup na przełączniku albo mąkę na pokrywce obiektywu, ale jakoś nic nie mogę na to poradzić 😛

Jaglany pilaw z bakłażana z rodzynkami

Zwykły wpis

Kiedy zbliża się zima, często mam ochotę na dania z udziałem rozgrzewających korzennych przypraw. W mojej kuchni rządzi curry i inne pikantno-słodkie dania, które przyjemnie zagrzeją brzuszek w zimowy (już prawie ;)) wieczór. Właściwie nie jest to „prawomyślny” pilaw, bo taki powinien być na bazie ryżu. Ja jednak użyłam kaszy jaglanej ze względu na jej walory odżywczo-zdrowotne 🙂 Efekt jest fajny, może nawet lepszy niż z ryżem, bo kasza jest bardzo drobna i miękka, tak że danie jest wręcz kremowe. Można też użyć quinoa, kuskusu albo ryżu, rzecz jasna 🙂 Przepis jest moim własnym pomysłem opartym na kilku wariacjach znalezionych w internecie i dostosowanym do aktualnej zawartości lodówki 🙂

Składniki (na 3 porcje)

  • 1 średni bakłażan
  • 1 cebula (użyłam czerwonej, ale może być też zwykła)
  • 4 nieduże łodygi selera naciowego
  • ok. 2/3 szklanki suchej kaszy jaglanej
  • garść rodzynek
  • garść nerkowców
  • 2 łyżki tartego świeżego imbiru
  • łyżka cynamonu (lub trochę mniej, ja jestem cynamonoholiczką ;))
  • kilka goździków
  • łyżeczka przyprawy garam masala
  • ok. 2/3 łyżeczki mielonego kminku
  • szczypta chili
  • szczypta czosnku w proszku lub jeden ząbek przeciśnięty przez praskę
  • 1 łyżka soku z cytryny
  • ok. 2 łyżki syropu z agawy lub klonowego
  • sól do smaku (sporo, u mnie w sumie ok. 2/3 łyżki, ale najlepiej dodawać stopniowo)
  • olej do smażenia

Przygotowanie

Kaszę jaglaną gotujemy na sypko (ok. 10-12 minut) w osolonej wodzie. W średnim garnku rozgrzewamy ok 2 łyżki oleju. Wrzucamy posiekaną cebulę i czosnek i smażymy jakieś 2 minuty. Dodajemy cynamon, imbir, kminek, chili i garam masalę i smażymy kolejnych kilka minut. Jeśli płyn odparuje, dolewamy na dno niewielką ilość wody (jednorazowo nie więcej niż jakieś pół szklanki). Robimy to przez cały czas duszenia, żeby z jednej strony nic się nie przypaliło, a z drugiej nie uzyskać w ostatecznym rozrachunku zupy 😉

Dodajemy pokrojone w plasterki łodygi selera, dusimy następnych kilka minut i dorzucamy pokrojonego w kostkę bakłażana. Solimy, dodajemy rodzynki, goździki, syrop z agawy i sok z cytryny. Dusimy jakieś 10 minut na średnim ogniu, często mieszając i pamiętając o dolewaniu po trochu wody.

Kiedy bakłażan jest już miękki, dosypujemy do garnka kaszę i wszystko dokładnie mieszamy. Próbujemy i ew. doprawiamy do smaku wedle uznania. Dorzucamy nerkowce, jeszcze raz szybko mieszamy. Przekładamy na talerze i ewentualnie dekorujemy czymś zielonym (np. odrobiną posiekanej kolendry albo dodatkowym selerem). I jemy 🙂 Smacznego 🙂