Monthly Archives: Sierpień 2012

Makaron z awokado

Zwykły wpis

Dziś przepis na ekspresowy obiad. Poważnie, myślę, że przygotowanie tego dania zajmie Wam mniej więcej tyle, co mnie napisanie posta 😉 Kiedyś nie lubiłam awokado. Uważałam, że jest tłuste, bez smaku, jakieś takie paćkowate i w ogóle fuj. Teraz bardzo je lubię „luzem”, ale też odkrywam, że dzięki temu, że jest „bez smaku”, jest bardzo uniwersalne i świetnie się sprawdza w wielu rolach 🙂 Dodaję je do szejków, robię guacamole (oczywiście), używam w kremowych zupach… Przyznaję, że próbowałam piec z jego udziałem ciasteczka i muffinki na podstawie kilku wyszperanych w sieci przepisów, ale akurat w pieczonych słodyczach niezbyt mi pasowało – cały czas wyczuwałam specyficzny posmak.

Na kilku blogach wegańskich widziałam przepisy na sos do makaronu na bazie awokado, z różnymi dodatkami. Pomysł genialny w swej prostocie 🙂 Jakoś długo nie mogłam się zebrać, żeby wypróbować, ale wreszcie się udało i efekt jest naprawdę fajny. W 10-15 minut obiad na stole. To coś dla mnie 🙂

Składniki (na jedną porcję)

sos

  • 1 małe dojrzałe awokado (musi być naprawdę dojrzałe i miękkie)
  • sok z mniej więcej 1/3 cytryny (do smaku)
  • 2-3 łyżki płatków drożdżowych
  • szczypta czosnku w proszku
  • parę łyżek wody
  • sól i pieprz do smaku
  • ewentualnie inne przyprawy – mieszanka do kuchni włoskiej, chilli, może curry też by się sprawdziło…

oprócz tego

  • 1 porcja dowolnego makaronu (u mnie pełnoziarniste spaghetti)
  • opcjonalnie dodatkowe warzywa – ja dodałam kilka różyczek brokuła i pomidorki koktailowe, myślę, że dobre będą też oliwki, suszone pomidory…)
  • świeże zioła do przybrania

Przygotowanie

Makaron gotujemy zgodnie z instrukcją na opakowaniu. Kiedy makaron się gotuje, miksujemy wszystkie składniki sosu. Wodę dodajemy na końcu, do uzyskania pożądanej konsystencji. Odcedzamy makaron i wrzucamy z powrotem do garnka, w którym się gotował. Dodajemy sos i dokładnie mieszamy z gorącym makaronem. Ewentualnie dodajemy warzywa i od razu podajemy.

Uwaga: Podobno sos z awokado nie do się odgrzać, więc należy wszystko zjeść i nie zostawiać resztek. Smacznego 🙂

Śniadaniowa krajanka owsiana

Zwykły wpis

Dawno mnie tu nie było z prozaicznego powodu – pojechałam na krótki wypad w góry a potem jakimś cudem z czterodniowego wyjazdu przywieźliśmy ciuchy na 10 rund prania, dopadła mnie rzeczywistość i nie bardzo miałam czas fotografować moje kuchenne wypociny. Ale wróciłam, choć to jeszcze nie koniec moich wakacyjnych wojaży :).

Tymczasem proponuję Wam owsianą krajankę idealną na śniadanie. Pomysł zaczerpnęłam z bloga Oh She Glows. Krajanka nie jest bardzo słodka (można oczywiście dosłodzić wedle upodobania). Nie jest też chrupiąca – ma strukturę dosyć ciężkiego razowego pieczywa, lekki posmak bananów i zapach cynamonu. Generalnie jestem na tak 🙂 Świetna z masłem orzechowym, dżemem albo świeżymi owocami, chociaż mnie osobiście smakuje też solo, zwłaszcza z dobrą herbatą (migdałowo-wiśniowa! moja najnowsza herbaciana miłość :)) lub kawą. Dodatkowo ma tę zaletę, że łatwo się kroi i nie rozpada, dzięki czemu można ją zabrać do pracy, czy na przekąskę w biegu.

W oryginalnym przepisie jest mąka owsiana, ale ponieważ nie chciało mi się specjalnie po nią biegać do sklepu, użyłam pszennej pełnoziarnistej i też było pięknie 🙂

W przepisie pojawiają się nasiona chia. Pewnie część z Was w życiu o czymś takim nie słyszała i wcale się nie dziwię, bo ja do niedawna też nie słyszałam. Chia (salvia hispanica) to roślina uprawiana w Ameryce Południowej, której nasiona są bogate w białko, błonnik i kwasy Omega-3. Ziarna chia z wyglądu przypominają taki trochę większy mak, a w smaku są podobne do siemienia lnianego (czyli nie mają wyraźnego smaku, ale są takie specyficznie oślizgłe – tak, wiem, bardzo apetycznie to brzmi 😉 ale kto próbował siemienia lnianego, ten wie, o co chodzi). Podobnie jak siemię lniane, chia po namoczeniu pęcznieje (nawet bardziej niż siemię, bo potrafi zwiększyć objętość kilkukrotnie) i powstaje coś w rodzaju żelu. W związku z tym mielone nasiona chia są używane w wypiekach jako wegański zamiennik jajek (tak samo jak u nas mielony len). Dodaje się je też do owsianek, szejków itp. celem zagęszczenia. Na wielu blogach widziałam coś, co się nazywa chia seed pudding (np. tutaj), czyli po prostu nasiona chia namoczone w mleku roślinnym z jakimś dodatkiem smakowym, np. kakao, owocami czy masłem orzechowym. W sumie nigdy mi nie przyszło do głowy, żeby spróbować zrobić coś podobnego z siemieniem lnianym. Myślę, że efekt byłby bardzo zbliżony.

Podsumowując, ponieważ lubię testować kulinarne nowinki, zakupiłam torebkę nasion chia (można je dostać np w Evergeen) ale jeśli nie macie ochoty w nie inwestować, myślę, że w 95% przypadków można je zastąpić znacznie tańszym i łatwiej dostępnym siemieniem lnianym.

Składniki (na formę o boku 24 cm)

  • 1,5 szklanki płatków zbożowych (u mnie mix pięciu zbóż)
  • 1 szklanka mąki (u mnie pszenna pełnoziarnista)
  • 1 spory dojrzały banan
  • 4 łyżki ziaren chia (lub całych nasion siemienia lnianego)
  • pół szklanki mielonego siemienia lnianego
  • 2 łyżki masła orzechowego
  • 3-4 łyżki miodu lub płynnego wegańskiego słodu
  • 1,5 szklanki mlea roślinnego
  • łyżeczka cynamonu
  • łyżeczka ekstraktu z wanilii lub cukru waniliowego

Przygotowanie

W misce mieszamy suche składniki (mąkę, płatki, cynamon, proszek do pieczenia, sól, nasiona chia i mielone siemię lniane). Mleko roślinne miksujemy z masłem orzechowym, miodem i ekstraktem z wanilii. Banana kroimy na drobne kawałki. Mokre składniki przelewamy do suchych, dodajemy banana i dokładnie mieszamy. Formę do pieczenia o boku 24 cm wykładamy pergaminem i przekładamy do niej masę. Wyrównujemy wierzch i pieczemy ok 30-40 minut w 180 stopniach (ja piekłam 35 minut).

Smacznego 🙂

 

***

To tyle przepisów na dziś, a teraz będą wynurzenia życiowe. Otóż, ci z Was, którzy czytają bloga dłużej i ci, którzy mnie znają osobiście wiedzą, że praktycznie od zawsze jestem na jakiejś diecie i cały czas muszę pilnować tego co jem, bo należę do osób, które tyją od samego zapachu czekolady 😛 Mimo że regularnie i sporo ćwiczę, jak tyllko przestanę patrzeć, ile i czego jem, spodnie zaraz „kurczą się w praniu”, a wskazówka wagi jest bezlitosna. A jeść (nie)stety lubię aż za bardzo, co chyba widać po zawartości bloga 😉

Będąc na diecie wegańskiej, przytyłam trochę, co tłumaczyłam sobie tym, że mimo starań dostarczałam organizmowi za dużo węglowodanów, a za mało białka i w związku z tym traciłam masę mięśniową na rzecz tłuszczu, co mi się oczywiście nie podobało. Zaczęłam więc jeść mięso, co nie podobało się niektórym z Was 😉 I co? Ano nic. Jadłam dużo białka, a nawet zaliczyłam epizod z dietą niskowęglowodanową (tzw. paleo), na której nie je się żadnych zbóż ani roślin strączkowych, żadnego cukru, miodu itp., mało owoców, za to dużo warzyw, białka zwierzęcego i tłuszczu (też w dużej części zwierzęcego). Epizod zakończył się gwałtownie na górskim szlaku, kiedy okazało się, że białko białkiem, ale nie da się latać po górach przez cały dzień, mając za jedyne źródło węglowodanów pomidory 😛 Nie da się i już. Isostar i czekolada dodały mi skrzydeł 😉 Pomijając jednak zgon na szlaku, dieta okazała się tak samo (nie)skuteczna jak weganizm, czyli zamiast zrzucić te parę kilo i zbudować mięśnie, zarobiłam parę kolejnych kilogramów.

Jaki z tego morał? Otóż problem najwyraźniej jest nie z taką czy inną dietą i tym co jem, a czego nie. Problemem są za duże porcje, wycieczki do lodówki po masło orzechowe jako „zdrową przekąskę” i wielka miłość do słodyczy. Niestety, mega porcja makaronu idzie w biodra, a to, czy ten makaron był z łososiem, czy z ciecierzycą, to sprawa drugorzędna, przynajmniej tak mi się wydaje. Masło orzechowe jest przepyszne i w rozsądnych ilościach zdrowe, ale nikt chyba nie potrzebuje poł szklanki zdrowego tłuszczu dziennie 😛

Po przemyśleniu doszłam do wniosku, że chciałabym wrócić do diety głównie wegetariańskiej, zwłaszcza, że w międzyczyasie odkryłam, że niespecjalnie służy mi mleko, które bardzo zaostrza u mnie objawy alergii, co swoją drogą podobno jest dosyć powszechnym objawem u osób, które cierpią na astmę albo duszności spowodowane alergią. Nie określam się, przynajmniej na razie, jako weganka czy wegetarianka, żeby zaraz znów nie było blogowej awantury 😉

Ale mam prośbę, szczególnie do wegan, o pomysły na zrównoważone posiłki, w szczególności takie, które zawierają sporo tego nieszczęsnego białka, bo kilka razy w tygodniu trenuję siłowo i potrzebuję mieć parę mięśni tu i tam 😉 Ktoś mi kiedyś pisał, że się nie znam i źle komponowałam posiłki, przez co czułam się ciągle głodna i generalnie niehalo. Więc jeśli ten ktoś jeszcze tu zagląda, to niech się teraz wykaże i podrzuci kilka pomysłów 😉 Może są wśród Was osoby, które sporo ćwiczą i podzielą się tym, co u nich się sprawdza. Może znajcie jakieś fajne strony lub blogi poświęcone diecie bezmięsnej w kontekście sportu, zwłaszcza treningu siłowego? Z góry tylko mówię, że nie interesuje mnie 30 bananów dziennie (nawet 3 to już by chyba było przegięcie), dieta 100% surowa i inne rzeczy „odjechane” jeszcze bardziej niż „zwykły” weganizm 🙂

I z góry dziękuję za pomoc 🙂