Tag Archives: ananas

Jamajskie tofu z ryżem kokosowym (i co zrobić, żeby tofu miało smak ;-))

Zwykły wpis

Przedstawiam Wam mój wielce egzotyczny obiad 😉 Który wcale nie jest tak skomplikowany, jak brzmi i być może wygląda. Inspiracją był, jak to się często u mnie zdarza, przepis z bloga Oh She Glows. Ja dodatkowo marynowałam tofu w „jamajskiej” marynacie. Jamajskiej dlatego, że oparłam ją na kilku przepisach zatytułowanych Jamaican Jerk Chicken/Tofu 🙂 Efekt końcowy całkiem fajny – lekki obiad pachnący trochę żarem tropików. Do tego słodko-słone połączenia, które lubię.

Wiele osób uważa, że tofu nie ma smaku, co jest wierutnym kłamstwem 😉 Tofu ma smak i samo w sobie świetnie się nadaje na kanapkę! Ale wiele osób narzeka też, że nawet po długim marynowaniu tofu nadal nie ma smaku, tzn. nadal smakuje jak tofu, bo nie wchłania marynaty. Jest na to sposób, o którym czytałam już jakiś czas temu, a przy okazji szykowania tego dania wypróbowałam i zadziałał w 100%.

Jeżeli chcemy marynować tofu, żeby nadać mu inny smak, należy po pierwsze wybrać raczej miękkie tofu. Z tych dostępnych w mojej okolicy dobrze się sprawdza Polsoja, natomiast np. Provita do tego celu średnio się nadaje, bo ich tofu jest bardzo twarde. Przed użyciem tofu należy zamrozić co najmniej na 24 godziny. Ja po prostu wrzucam je do zamrażarki w opakowaniu. Po zamrożeniu tofu ma inny kolor (staje się beżowe, a podobno bywa nawet ciemnobrązowe), więc nie należy się tym stresować. Następnie tofu rozmrażamy i zauważamy, że zmieniła się też jego faktura. Po rozmrożeniu tofu robi się gąbczaste i na tym właśnie polega trick – ta gąbka wciągnie marynatę. Ale najpierw trzeba z niej wycisnąć wodę. W tym celu gładziemy kostki tofu na desce do krojenia, przykrywamy drugą deską, a na wierzchu kładziemy, co mamy w domu ciężkiego – zgrzewkę wody mineralnej, 5 kartonów soku itp 😉 Pozostawiamy co najmniej na 20-30 minut, a może być nawet na kilka godzin.

Po odciśnięciu kostki tofu powinny być zdecydowanie cieńsze i twardsze. Teraz można je już marynować wedle uznania, potem piec lub smażyć i nie narzekać, że nie ma smaku 🙂

Składniki (na 2-3 porcje)

  • 2 kostki tofu (po 180 g)
  • olej do smażenia

marynata

  • sok z 2 limonek (ok. 1/8 szklanki)
  • łyżka miodu lub syropu z agawy
  • 2-3 łyżki sosu sojowego
  • 2 małe ząbki czosnku przeciśnięte przez praskę
  • pół łyżeczki imbiru w proszku (lub trochę więcej)

ryż

  • 2 torebki brązowego ryżu
  • puszka (400 ml) mleka kokosowego
  • pół szklanki wody
  • duża szczypta soli (ok. pół łyżeczki)
  • ok. łyżeczki gałki muszkatałowej
  • garść wiórków kokosowych

salsa z ananasa

  • puszka ananasa w kawałkach (oczywiście może być świeży)
  • 2 papryki (u mnie żółta i pomarańczowa, ale kolor nie ma znaczenia)
  • jedna papryczka chili lub kilka platerków marynowanego chili
  • 1 szalotka lub pół małej cebuli
  • pół łyżeczki imbiru w proszku
  • garść posiekanej świeżej kolendry lub łyżeczka pasty z kolendry
  • szczypta kminku

Wszystkie składniki marynaty mieszamy. Tofu mrozimy, rozmrażamy i odciskamy zgodnie z instrukcją powyżej. Następnie każdą kostkę przekrajamy wzdłuż na pół. Plastry tofu umieszczamy w płaskim naczyniu, zalewamy marynatą i zostawiamy na kilka godzin albo na noc. Można od czasu doc zasu potrząsnąć naczyniem (albo odwrócić, jeśli jest taka możliwość), żeby marynata dotarła do tofu zewszystkich stron.

Mleko kokosowe mieszamy z gałką muszkatałową, wodą i solą. Wsypujemy ryż (rozrywamy torebki) i doprowadzamy mleko do wrzenia. Następnie zmniejszamy grzanie, przykrywamy garnek i na wolnym ogniu gotujemy ok. 25 minut. Pod koniec dodajemy wiórki kokosowe. Zdejmujemy z ognia i zostawiamy pod przykryciem jeszcze na jakieś 5 minut.

Aby przygotować salsę, wszystkie składniki, z wyjątkiem ananasa, wrzucamy do blendera i „pulsujemy” przez chwilę, aż warzywa będą drobno posiekane. Dodajemy ananasa i mieszamy. Salsę można zrobić kilka godzin wcześniej, albo nawet poprzedniego dnia, bo lepiej smakuje, kiedy wszystko się „przegryzie”.

Na patelni rozgrzewamy odrobinę oliwy. Tofu wyjmujemy z marynaty i każdy plaster przekrajamy na pół, a następnie jeszcze raz na pół na trójkąciki. Smażymy z obu stron na złoty kolor. Nakładamy do miseczek i gotowe. Smacznego 🙂

PS. Pałeczki są dla picu 😉 Kompletnie nie umiem się nimi posługiwać i za każdym razem kiedy idę na sushi, zastanawiam się, czy wyrzucą mnie z lokalu za karygodne zachowanie przy stole 😉

Wspomnienie lata, czyli obiad z nutą tropikalną

Zwykły wpis

Dzisiaj mam dla Was dwa przepisy na dania, które przypomną wakacje pod palmami 🙂 Co prawda w Tajlandii jeszcze mnie nie było, ale wszystko przede mną 😉 Mimo to tajskie burgery przywołują wspomnienia żaru tropików i pozwalają przez chwilę nie myśleć o padającym poziomo śniegu z deszczem za oknem. No cóż, do wiosny z każdym dniem coraz bliżej i tego się trzymajmy 🙂

Przepis na tajskie burgery pochodzi z książki Peas and Thank you – jednego z moich prezentów od Mikołaja. Bardzo lubię bloga autorki, więc na książkę też się skusiłam i nie żałuję. Jest to pierwsza książka kucharska, którą czytam dla rozrywki (no dobra, jedna z pierwszych którą w ogóle czytam, ale cóż ;)). Każdy przepis to jednocześnie rodzinna historia, wspomnienie, refleksja z dużą dozą autoironii… Przy tym przepisy są „normalne” – dla ludzi, którzy mają zycie poza kuchnią i nie czują potrzeby tudzież nie mają czasu spędzać dziennie 3 godzin przy garnkach, szykując jakieś wyuzdane smakołyki. Składniki też są ogólnie dostępne, przynajmniej ogólnie dostępne w USA – u nas może być problem ze znalezieniem wegańskich serów, które czasem pojawiają się w książce. Ale do przygotowania opisanych tam potraw nie potrzeba wodorostów z dna Rowu Mariańskiego czy innych wynalazków, których normalny człowiek nawet ze świecą nie znajdzie 😉 Naprawdę myślę, że składniki do 85% potraw bez problemu można znaleźć w zwykłym supermarkecie, nie zapędzając się nawet do sklepu ze zdrową żywnością.

Tak więc tajskie burgery – pachące kolendrą, imbirem, sezamem, limonką… Pycha 🙂 W storunku do oryginalnego przepisu zmieniłam niewiele – podaję oryginalny przepis i moje modyfilacje.

Składniki (na 4 burgery)

  • 1/3 szklanki mąki z cieciorki + łyżka płatków owsianych (w oryginale 1/3 szklanki płatków zmielonych w blenderze na mąkę, ale jakoś u mnie to mielenie nie działa, więc używam mąki z cieciorki lub bułki tatrej)
  • puszka fasoli (400g) – w oryginale cieciorka, ale akurat nie miałam. Użyłam fasoli falożetki, myślę, że może być też biała, byle tylko nie czerwona, bo kolor będzie dziwny 😉
  • pół małego brokuła startego na tarce
  • 3 łyżeczki sosu sojowego
  • 2 ząbki czosnku przeciśnięte przez praskę
  • 2 łyżeczki oleju sezamowego
  • 3 łyżki posiekanej kolendry
  • 3 łyżeczki imbiru startego na drobnej tarce
  • 2 łyżki masła orzechowego
  • olej do smażenia

Przygotowanie

Łatwizna – wszystkie składniki wkładamy do blendera i miksujemy, ale tak, żeby nie była to zupełnie jednolita papka. Ewentualnie doprawiamy do smaku. Masa jest dosyć rzadka (tzn. rzadka jak na masę na kotlety), ale nie należy się tym przejmować. Formujemy 4 kotlety i smażymy na rozgrzanym oleju około 5-6 minut z każdej strony.

Ostatnio znalazłam te na blogu Oh She Glows przepis na ciekawą sałatkę w tropikalnym klimacie. Kapusta włoska, która u nas chyba nie jest specjalnie popularna, a jeśli już, to do zawijania gołąbków, u naszych przyjaciół zza oceanu jest szeroko wykorzystywana jako baza sałatek.

Początkowo ten pomysł jakoś mnie nie przekonywał, bo przecież kapusta jest dosyć twarda, a włoska chyba jeszcze twardsza niż zwykła. Ale okazuje się, że jest trik 😉 Do takiej sałatki trzeba dodać naprawdę duuuuużo sosu i wgniatać go rękami w liście kapusty. Stąd amerykańska nazwa massaged kale salad. Dzięki temu zabiegowi kapusta mięknie i „przesiąka” smakiem sosu. Sałatka jest nawet lepsza na drugi dzień, kiedy smaki dokładnie się przegryzą. Poza tym, w przeciwieństwie do sałaty czy innej „delikatniejszej” zieleniny, kapusta po nocowaniu w lodówce nie puszcza tyle soku pod wpływem dressingu, nie więdnie i generalnie nie robi smętnego wrażenia 🙂

Z pewnością połączenie kapusty z bananem i ananasem wydaje się, łagodnie mówiąc, ekstrawaganckie, ale warto spróbować 🙂 Dla mnie sałatka w oryginalnej wersji była zbyt mdła w smaku, więc podrasowałam ją imbirem i dodatkowym sokiem z limonki.

Składniki

  • ok. 10 liści kapusty włoskiej
  • 1 banan
  • garść migdałów (w oryginale orzechy macadamia)
  • 2/3 puszki brzoskwiń (w oryginale świeże mango)
  • kilka łyżek wiórków kokosowych
  • spora szczypta imbiru w proszku

sos

  • 2/3 puszki ananasa
  • mała puszka mleka kokosowego (185 ml)
  • 1/4 szklanki soku z limonki (półtorej lub 2 limonki)
  • spora szczypta soli

Przygotowanie

Liście kapusty myjemy i rwiemy na nieduże kawałki, omijając najtwardsze korzenie, które wyrzucamy. Wszystkie składniki sosu miksujemy. Do dużej miski z kapustą wlewamy ok 2/3 sosu, dosypujemy imbir i przez dłuższą chwilę ugniatamy liście rękami. Następnie dodajemy pokrojone w nieduże kawałki brzoskwinie, banana, posiekane migdały i wiórki kokosowe. Delikatnie mieszamy. Próbujemy i ewentualnie doprawiamy do smaku. Wstawiamy na jakiś czas do lodówki. Podajemy w towarzystwie tajskich burgerów (albo innym dobrym towarzystwie ;))

Pozostały sos można skonsumować luzem w charakterze smoothie – jest naprawdę bardzo smaczny 🙂

Tofu w sosie imbirowo-ananasowym

Zwykły wpis

Kolejny korzenny przepis, mam nadzieje, że jeszcze nie ostatni w ramach Korzennego Tygodnia. Tym razem tofu w pikantno-słodkim sosie. Moim skromnym zdaniem bardzo smaczne 🙂 Musiałam wykorzystać pozostały domowy sos BBQ i w ten sposób narodził się poniższy pomysł

Składniki (na 2-3 porcje)

  • 1.5 kostki tofu (kostka 200g)
  • szklanka sosu barbecure
  • pół puszki ananasa
  • 1.5 łyzki startego świeżego imbiru
  • 3 łodygi selera naciowego

Przygotowanie

Czytałam gdzieś, że do tego typu potraw dobrze jest zamrozić tofu na jakiś czas, a potem rozmrozić, żeby miało bardziej zwartą strukturę. Tak też zrobiłam, ale szczerze mówiąc nie zauważyłam jakiejś wielkiej różnicy. Więc jeśli macie w miarę twarde i zwarte tofu, nie ma potrzeby bawić się w zamrażanie. Ja lubię np tofu Provity do takich celów, Polsoja robi zdecydowanie miększe, które z kolei lepiej sie nadaje do szejków, budyniów itp.

No więc tofu kroimy w kostkę. Sos barbecue miksujemy z imbirem, ananasem i paroma łyżkami syropu z puszki. W naczyniu żaroodpornym mieszamy tofu z sosem. Przykrywamy, wstawiamy do pierkanika nagrzanego do 200 stopni na 15 minut. Po tym czasie wyjmujemy naczynie z piekarnika, dokładamy pokrojone w cienkie platerki łodygi selera, mieszamy i pieczemy jeszcze 15 minut, tym razem już bez przykrycia. Podajemy z brązowym ryżem. Przed podaniem można udekorować dodatkowymi kawałkami ananasa, jakąs zieleniną (pasowałaby mi tu świeża kolendra, ale akurat nie było w sklepie) albo kiełkami.

Smacznego 🙂