Dynia raz jeszcze – gryka z pieczoną dynią i fasolką szparagową

Zwykły wpis

Choć Festiwal Dyni organizowany przez Beę już się zakończył, u mnie w kuchni dynia nadal rządzi, choć powoli dojrzewam do zrobienia kilkudniowej przerwy 😉 Dziś mam dla Was propozycję na szybkie, proste i smaczne danie, które może być obiadem, kolacją, przekąską… Na śniadanie bym tego nie zjadła, bo moje śniadanie musi być słodkie 🙂 Co prawda ta sałatka ma słodką nutę, ale nie wystarczającą 🙂 Na każdą inną porę dnia jest jednak świetna 🙂

Miałam początkowo inne plany co do tej dyni, ale jakoś nie chciało mi się stać przy garach, więc szukałam pomysłu na coś szybkiego, a przy tym zdrowego, najchętniej bez makaronu, który ostatnio konsumuję w zbyt dużych ilościach, co daje się zauważyć w obwodzie bioder 😉 Przypomniałam sobie o leżakującej w szafce kaszy gryczanej oraz kilku przepisach, które gdzieś, kiedyś przeleciały mi przez monitor i głowę 😉 Z tych kombinacji narodził się mój dzisiejszy obiad.

Parę słów o gryce. Wbrew pozorom nie jest to zboże a pestki owocu rośliny spokrewnionej z rabarbarem i szczawiem (człowiek uczy się całe życie ;)). Jest jednak na tyle „zbożowa”, że robi się z niej mąkę, którą można wykorzystać do bezglutenowych wypieków. Badania wykazały, że spożycie gryki pomaga zapobiegać chorobom układu krążenia, wpływa na obniżenie całkowitego poziomu cholesterolu a przy tym obniżenie poziomu „złego” cholesterolu (LDL) i podwyższenie „dobrego” (HDL). Zawiera sporo rutyny, która w połączeniu z witaminą C wspomaga naszą odporność i pomaga walczyć z atakującym nas szczególnie teraz drobnoustrojstwem 😉 Ponadto jest bogata w magnez, który również korzystnie wpływa na system krwionośny, przyczynia się do obniżenia ciśnienia krwi, jest konieczny dla prawidłowej pracy mięśni i redukuje stres. Chociaż dla mnie zawsze i niezmennie najlepszym i jedynym słusznym źródłem magnezu pozostanie czekolada 😀

Zawyczaj gryka występuje u nas w postaci kaszy gryczanej palonej, ale można dostać tez niepaloną i taką właśnie kupuję, bo jest delikatniejsza w smaku, a w razie potrzeby zawsze można ją przez kilka minut uprażyć na suchej patelni i uzyskać w ten sposób paloną.

Przejdźmy do rzeczy 😉 Sałatka 🙂

Składniki (na dwie porcje obiadowe albo 3 mniejsze)

  • pół małej dyni
  • szklanka kaszy gryczanej (u mnie niepalona)
  • 2 garście mrożonej fasolki szparagowej (oczywiście może być też świeża, tylko trzeba ją pociąć na kawałki długości ok 3-2 cm)
  • 3 łyżki oleju z pestek dyni
  • 2-3 łyżki syropu klonowego lub z agawy
  • 4 łyżki sosu sojowego
  • 2 łyżki octu ryżowego (pewnie jabłkowy też się nada)
  • łyżeczka suszonego rozmarynu

Przygotowanie

Dynię kroimy na nieduże kawałki. Na dno naczynia żaroodpornego wlewamy około 1 cm wody, wkładamy kawałki dyni i pieczemy przez godzinę w 180 stopniach. Można to zrobić dzień wcześniej. Wystudzoną dynię kroimy w niedużą kostkę. Kaszę gryczaną wrzucamy do wrzącej osolonej wody i gotujemy na średnim ogniu 15-20 minut (powinna być miękka, ale się nie rozpadać. Odcedzamy i przelewamy zimną wodą. Fasolkę gotujemy na półtwardo. Mrożoną wrzucamy do wrzącej wody i gotujemy ok 5 minut, co do świeżej, to szczerze mówiąc nie wiem ;). W sporej misce mieszamy kaszę, dynię i fasolkę. Dodajemy olej z pestek dyni (moim zdaniem akurat w tym przepisie to ważne, żeby był to olej z dyni, bo jest bardzo aromatyczny. Może olej sezamowy albo jakiś orzechowy też byłby dobry…). Następnie dodajemy rozmaryn, sos sojowy, syrop z agawy i ocet. Ja użyłam takich ilości jak na liście składników, ale najlepiej to robić stopniowo i próbować po drodze, żeby smak Wam odpowiadał, zawsze można też dać więcej.

I gotowe 🙂 wcinamy 🙂

Sałatka „detox”

Zwykły wpis

Idzie zima (podobno, bo za oknem póki co całkiem ładnie ;)) a z nią sezon przeziębień, grypy i innego paskudztwa. Dlatego trzeba jeszcze bardziej dbać o to, żeby faszerować się witaminami. Mój organizm jakoś sam się ich domaga. Mimo coraz bardziej zimowej pogody nie chodzą za mną „ciężkie” zapychające dania, a wręcz przeciwnie, ciągle mi mało świeżych chrupiących surowych warzyw i owoców. Szkoda, że będą coraz droższe i trudniej dostępne, no ale cóż, nie ma co narzekać, lepiej skonsumować pyszną sałatkę, póki jeszcze warzywa nie kosztują fortuny 😉

Ta sałatka jest po prostu nieprzyzwoicie zdrowa 😀 A przy tym pyszna, sycąca, niskokaloryczna. Po prostu bomba (witaminowa). Dodatkową zaletą jest fakt, że można ją zrobić dosłownie w 5 minut, jeśli tylko jesteście szczęśliwymi posiadaczami robota kuchennego. W przeciwnym przyadku czeka Was dużo siekania 😉

Do przygotowania tej sałatki użyjcie naprawdę świeżych warzyw. Wiadomo, że zawsze im świeższe tym lepsze, ale w tym przypadku to szczególnie ważne z dwóch powodów. Po pierwsze, im świeższe warzywa, tym bardziej są soczyste i chrupiące, a nie będziemy ich gotować, więc warto, żeby ich naturalny smak był najlepszy jak się da. A po drugie, mam bardzo złe doświadczenia po zjedzeniu surowego kalafiora, który czas pierwszej świeżości miał już za sobą. Zdecydowanie Wam tego nie polecam. Zróbcie z niego zupę, a do surowej sałatki użyjcie takiego prosto z bazarku. Oryginalny przepis na tę sałatkę znalazłam na nieocenionym blogu Oh She Glows.

Składniki (na wielką miskę)

  • 1 spory brokuł
  • 1 malutki kalafior lub pół dużego
  • 2 małe lub 1 duża marchewka
  • sok z jednej cytryny
  • duża garść rodzynek
  • duża garść pestek słaonecznika
  • ok. 3 łyżki syropu z agawy lub klonowego
  • pół dużego pęczka natki pietruszki
  • sól do smaku (u mnie 2 spore szyczpty)
  • pieprz do smaku (najlepiej z młynka, naprawdę warto się na niego zrujnować)

Przygotowanie

Brokuła dzielimy na różyczki, wrzucamy do robota kuchennego i mielimy „na proszek”. Przekładamy do dużej miski. To samo robimy z kalafiorem. Marchewkę obieramy i trzemy na tarce jarzynowej. Pietruszkę drobno siekamy. Dodajemy rodzynki, pestki słonecznika, sok z cytryny, syrop z agawy, sól i pieprz. Dokładnie mieszamy i ewentualnie doprawiamy do smaku. Gotowe, smacznego 🙂

Zielony Potwór

Zwykły wpis

Smacznego 🙂

Zielony Potwór (ang. green monster) to sympatyczna nazwa na koktail owocowy/warzywny z dodatkiem zieleniny. Takie „potwory” są bardzo popuarne na amerykańskich blogach wegańskich i ogólnie prozdrowotnych. U nas jakoś mniej, chociaż kiedyś mi coś mignęło, chyba na blogu I Love Tofu.

Ogólny patent jest taki, że do standardowych składników na szejk (mleko roślinne, banany, inne owoce, kakao, mało orzechowe i co Wam jeszcze przyjdzie do głowy ;)) dodajemy coś zielonego i miksujemy. Korzyści są dwojakiego rodzaju. Po pierwsze „coś zielonego” to najczęściej szpinak albo sałata rzymska, które same w sobie nie mają wyraźnego smaku, więc po zmiksowaniu ich nie czuć. Jeśli więc ktoś nie znosi szpinaku, może go „schować” pod smakiem owoców, a porcja zdrowia zostanie przyswojona. Po drugie, zielenina ma zazwyczaj pełno błonnika a mało kalorii, więc możemy mieć więcej szejka, niewiele przy tym „płacąc” jeśli chodzi o wartośc kaloryczną.

Mnóstwo przepisów na zielone potwory można znaleźc tutaj.

Osobiście nie lubię posiłków w zupełnie płynnej formie, bo nie mam wtedy poczucia, że coś zjadłam i za 5 minut znów jestem głodna 🙂 Może to tylko kwestia psychologiczna, ale tak mam. Dlatego, żeby zagęścić mojego szejka, dodaję do niego przed zmiksowaniem ok. 1/3 szklanki płatków owsianych (albo jakichś innych) lub 2 kromki chleba razowego (wiem, że to dziwnie brzmi, sama spróbowałam kiedyś zupełnie przypadkiem, ale jest naprawdę dobre). Całość szykuję wieczorem i zostawiam do rana w lodówce. Dzięki temu rano czeka na mnie pyszne śniadanko o konsystencji kremowej owsianki 🙂

Przepis na dzisiejszy koktail wydał mi się na początku cholernie dziwny 😉 Ale po spróbowaniu okazało się, że jest naprawdę dobry, dlatego uznałam, że warto, by świat go poznał 😉 Oryginalny przepis znalazłam tutaj.

Składniki

  • 1 dojrzały banan (najlepiej z lodówki)
  • duży pęczek pietruszki
  • niecała szklanka mleka roślinnego (najlepiej z lodówki)
  • łyżka masła orzechowego
  • łyżka mielonego siemienia lnianego (opcjonalnie)
  • łyżka soku z cytryny
  • szczypta soli
  • 1/3 szklanki płatków lub 2 kromki chleba, jeśli chcecie zagęścić koktail

Przygotowanie

Przełamujemy przekonanie, że z połączenia pietruszki z bananem nic dobrego wyjść nie może. Miksujemy wszystkie składniki. Wypijamy od razu lub zostawiamy na noc w lodówce. Cieszymy się, że przyswoiliśmy pełno witamin i pozytywnej energii 🙂

Humus

Zwykły wpis

Klasyka gatunku 🙂 Robię go średnio raz w tygodniu, w wersji podstawowej lub z dodatkami. Dziś podstawowa, lekko „odchudzona”, tzn. nie pływająca w oliwie.

Składniki

  • puszka cieciorki (400g)
  • 2 łyżki tahini
  • sok z 1/4 cytryny (tzn. połówka wyciśnięta do połowy ;))
  • sól do smaku
  • szczypta granulowanego czosnku

Przygotowanie

Cieciorkę odcedzić. Wszystko zmiksować. Gotowe. 🙂 Jeśli jest za gęsty, można dodać odrobinę wody albo oliwy. Ja dodaję wody, bo według mnie na smak to nie wpływa, a tylko dodaje kalorii, ale słyszałam, że wersja z oliwą jest bardziej trwała. Nie przejmuję się tym jednak za bardzo, bo i tak zjem go w ciągu 2-3 dni 🙂

Dyniowy sos „serowy”

Zwykły wpis

Bardzo Wam polecam ten sos. Ma naprawdę serowy smak – gęsty, kremowy, po prostu niebo w gębie. Gdybym go sama nie robiła, dałabym sobie głowę uciąć, że jest na bazie sera. Otóż nie 🙂 Sos jest wegański, więc nie zawiera sera. Oprócz tego zawiera bardzo niewiele tłuszczu, jest bezglutenowy i może być „bezsojowy”, jeśli użyecie mleka innego niż sojowe.  Za to jest pełen witamin, minerałów i w ogóle samego dobra 🙂

Jest też bardzo uniwersalny. Świetny z makaronem – na zdjęciu mój jutrzejszy lunch, na razie w częściach 🙂 Razowe penne, gotowane brokuły i duuuużo sosu 🙂 Do podstawowej wersji można dodać trochę chili i ewentualnie posiekanych papryczek jalapeno i otrzymamy serowy dip do nachos albo do warzyw. Dobrze też się komponuje z odrobiną curry. Nie próbowałam go jeszcze na pizzy, ale właśnie przyszło mi to do głowy i musze niebawem nadrobić to niedopatrzenie 🙂 Przepis (z moimi lekkimi modyfikacjami) pochodzi z bloga Oh She Glows. Zajrzyjcie tam koniecznie. Przepisy są świetne, nigdy jeszcze się nie zawiodłam. Do tego przepiękne zdjęcia dla tych, którzy tak jak ja jedzą oczami, garść fajnych refleksji o życiu w ogóle i sporo  humoru 🙂

Składniki

  • 1/3 małej dyni (dynia w całości ważyła ok 1 kg)
  • szklanka mleka roślinnego (niesłodzonego)
  • 7 łyżek płatków drożdżowych
  • sól i pieprz do smaku
  • łyżka tahini
  • łyżeczka ostrej musztardy
  • odrobina granulowanego czosnku
  • 1,5 łyżki mielonego siemienia lnianego
  • szczypta kurkumy (opcjonalnie, to zależy od koloru dyni. Jeśli sos wyjdzie blady, można go w ten sposób podkolorować)

Przygotowanie

Dynię myjemy, obieramy, jeśli ma grubą skórę, wyjmujemy ze środka co trzeba, kroimy na nieduże kawałki. Na dno naczynia żaroodpornego nalewamy ok 1 cm wody, układamy kawałki dyni i pieczemy około 50 minut w 180 stopniach (może być dłużej, jak będzie za miękka to nie szkodzi, byle tylko nie spalić na węgiel ;)). Podgrzewamy mleko, dodajemy płatki drożdżowe, sól, pieprz, musztardę, tahini  i czosnek. Gotujemy przez chwilę, mieszając, aż wsystkie składniki się połączą. Następnie miksujemy w blenderze z upieczoną dynią na kremowy sos.  Dodajemy siemię lniane i jeszcze przez chwilkę miksujemy. Ewentualnie doprawiamy do smaku.  I gotowe 🙂 Spożywamy wedle uznania i fantazji: łyżką prosto z garnka ;), z makaronem i warzywami, jako dip z krakersami albo chipsami. Oblizujemy i mlaskamy się ze smakiem 🙂

***

Update: Jak na razie najlepsze danie z udziałem tego sosu powstało na bazie prepisu nr 3 w tym poście (sweet and savory quinoa). Ugotowałam niecałe pół szklanki quinoa w bulionie warzywnym. Po ugotowaniu wyszło około 1 szklanki. Dodałam ok. pół szklanki sosu, doprawiłam solą i pieprzem, wrzuciłam garść suszonej żurawiny i po kilka różnych orzechów: nerkówców, włoskich i migdałów. Wymieszałam z garścią posiekanej rukoli. Smakuje obłędnie, chociaż nie wygląda zbyt wyjściowo 😉 (to jeden z powodów, dla którego nie ma zdjęcia, drugi jest taki, że ten rarytas powstawał w środku nocu, celem zabrania do pracy na lunch). Zamiast quinoa można użyć kaszy jaglanej albo innej w miarę drobnej.

***

Jeśli brakuje Wam w diecie wegańskiej smaku sera, koniecznie spróbujcie płatków drożdżowych. Są to nieaktywne drożdże. Według Wikipedii hoduje się je przez 7 dni na mieszance melasy trzcinowej i buraczanej, potem płucze, suszy i voila, mamy płatki drożdżowe. Nazwa jest chyba dla zmylenia przeciwnika, bo płatki drożdżowe wcale nie wyglądają jak płatki. Jest to żółtawy proszek, który wygląda jak bułka tarta lub drobna kaszka. U nas trzeba się za nimi trochę nachodzić. Czasem są w sklepach ze zdrową żywnością. Można też kupić je przez internet, np tu.

Płatki drożdżowe mają smak i zapach przypominający ser, konkretnie to kojarzą mi się z parmezanem. Mają niewiele tłuszczu, za to dużo witamin z grupy B (uwaga – nie zawierają witaminy B12, chociaż niektóre marki są wzbogacane tą witaminą, ale to już trzeba sprawdzić na etykiecie) i białka (zawierają wszystkie aminokwasy egzogenne). Są też dobrym źródłem wielu mikroelementów, w tym żelaza i magnezu. Płatki drożdżowe rozpuszczają się w gorących płynach, więc świetnie nadają się do doprawiania zup czy sosów, którym nadają kremową konsystencję i serowy posmak. Fajnie sprawdzają się też jak „posypka” do sałatek czy makaronów. Według mnie, jeśli przepis mówi o tartym parmezanie, może spokojnie użyć w to miejsce płatków drożdżowych 🙂


Twarożek z tofu

Zwykły wpis

Banalny i szybki przepis na smaczne śniadanie. Wygląda „jak żywy”, w smaku trochę czuć tofu, ale mnie osobiście to nie przeszkadza. Najlepszy jest, kiedy pomieszka przez noc w lodówce, żeby smaki mogły się przegryźć. Wtedy też posmak tofu staje się mniej wyczuwalny, można więc zrobić go np wieczorem i zjeść rano na śniadanie.

Składniki

  • Kostka tofu naturalnego
  • 2 łyżki mleka roślinnego
  • Sok z połowy cytryny (lub więcej, do smaku)
  • sól i pieprz do smaku (sporo)
  • garść posiekanego szczypiorku
  • 3 posiekane rzodkiewki
  • można dodać też drobno pokrojoną paprykę

Przygotowanie

Tofu kruszymy i miksujemy z mlekiem i sokiem z cytryny na nie całkiem kremową masę (o konsystencji białego sera). Doprawiamy do smaku solą i pieprzem. Dobrze się sprawdza też „przyprawa do twarożku” Kamisa. Dodajemy szczypiorek i posiekane rozdkiewki i/lub paprykę. Mieszamy i wcinamy z chlebem razowym.

Kremowe ciasto dyniowe

Zwykły wpis

Ciasto zrobiłam na podstawie tego przepisu. W smaku jest genialne. Jak delikatny piernikowy sernik, po prostu rozpływa się w ustach. Jedyna jego wada to to, że z racji kremowej konsystencji (pod względem „gęstości” przypomina tiramisu) nastręcza trochę kłopotów przy przekładaniu na talerzyki. Ale jak się dobrze postarać, to da radę 🙂 Przy tym jest superproste 🙂 Polecam.

Składniki

  • 2 szklanki pure z dyni
  • trochę ponad pół szklanki mąki
  • 1.5 szklanki mleka roślinnego
  • kostka tofu naturalnego (180g)
  • 4-5 łyżek cukru
  • 2 łyżki przyprawy korzennej (gotowe mieszanki do piernika, grzańca itp.)
  • łyżka cynamonu
  • 3/4 łyżeczki imbiru
  • szczypta gałki muszkatałowej
  • szczypta soli
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • po garści rodzynek i pokruszonych orzechów włoskich

Przygotowanie

Dzień wcześniej upiekłam małą dynię hokkaido (wielkości dużego grejpfruta). Umyłam, wypatroszyłam, pokroiłam na kawałki. Na dno naczynia żaroodpornego nalałam ok. 1 cm wody i piekłam przez godzinę, a potem zostawiłam w gorącym piekarniku, żeby „doszła”. Następnego dnia rano zmiksowałam dynię w blenderze. Wyszły akurat ok. dwie szklanki dyniowej pulpy.

Dalsza część przygotowania to banał. Wszystkie składniki, oprócz rodzynek i orzechów, miksujemy na jednolitą masę. Wrzucamy rodzynki i orzechy, mieszamy. Masę przekładamy do natłuszczonego naczynia. Pieczemy 1h 10 min. w 180 stopniach. Wyjmujemy z piekarnika i studzimy do temperatury pokojowej, a następnie wstawiamy do lodówki na co najmniej 4 godziny albo na całą noc.

Zupa krem z kalafiora

Zwykły wpis

Nie przepadałam do niedawna ani za zupami, ani za kalafiorem 😉 Ale powoli do obu tych rzeczy się przekonuję, czego dowodem jest powyższa zupka. Jest naprawdę smaczna i łatwa do zrobienia. Polecam na ciepłą kolację, kiedy wpadacie do domu po pracy. Zwłaszcza, gdy – tak jak ja – macie dobrych 15 minut marszu do/z autobusu 😉

Składniki (na 4-5 porcji)

  • 1 średni kalafior lub ok 3/4 dużego
  • ok. pół szklanki nerkowców
  • 1 por
  • litr wody + 3 kostki bulionowe (standardowo kostka jest na pół litra, czyli potrzebujemy po prostu litr mocnego bulionu warzywnego)
  • 2 łyżki oliwy lub oleju do smażenia
  • sól do smaku (u mnie było sporo, ale mój bulion był reduced salt, czyli po polsku bez smaku ;))
  • trochę czosnku w proszku (do smaku)

Przygotowanie

Nerkowce zalewamy zimną wodą i odstawiamy na bok. Pora (białą i jasnozieloną część) kroimy w plasterki. W garnku rozgrzewamy olej, wrzucamy pora i smażymy około 5 minut na średnim ogniu, aż por zmięknie i zacznie się rumienić. W międyczasie dzielimy kalafiora na różyczki i przygotowujemy bulion. Po tych 5 minutach wrzucamy kalafiora do garnka, w którym smaży się por i smażymy jeszcze chwilkę, mieszając cały czas, żeby się nie przypaliło. Wlewamy bulion igotujemy pod przykryciem ok. 30 minut, od czasu do czasu mieszając. Solimy, dodajemy czosnek i zdejmujemy z ognia. Zostawiamy na parę minut, żeby trochę przestygło. Nerkowce odcedzamy, płuczemy i dodajemy parę łyżek świeżej wody. Miksujemy nerkowce z wodą, aby uzyskać „śmietanę”. Następnie zupę i „śmietanę” przelewamy do blendera i miksujemy na krem. Ja musiałam to robić na dwie rundy, albowiem za jednym razem się nie zmieściło 😉 Ewentualnie doprawiamy jeszcze do smaku. Podajemy z pieczywem albo quinoa lub kaszą jaglaną ugotowaną „al dente”.

Dygresja: quinoa gotujemy ok 10 minut. Nie wiem dlaczego na opakowaniach quinoa, którą ja kupuję, jest napisane, żeby gotować 60 minut. Jeśli ktoś się pierwszy raz zetknie z quinoa i zostosuje do instrukcji to wyjdzie… nie wiem co, budyń może? 😛

Pewnie byłoby dobre też np. z groszkiem ptysiowym, ale lekko wtedy traci na walorach zdrowotnych 😉 Przed samym podaniem mozna też wmieszać do miseczki 1-2 łyżki płatków drożdżowych. Zupa jest wtedy trochę ostrzejsza, z fajnym serowym posmakiem.

Pasztet ze słodkich ziemniaków

Zwykły wpis

O słodkich ziemniakach do niedawna wiedziałam tyle (wspomnienie z lekcji geografii w piątej klasie, nie mam pojęcia, czemu utkwiło mi to w pamięci), że uprawiają je Pigmeje i jeszcze jakieś plemię w Afryce 😀  Po rozpoczęciu wegańskiej przygody zaczęłam przeglądać obcojęzyczne blogi z dalekich krajów (nie z Afryki ;)) i tam znalazłam sporo przepisów z udziałem batatów. Po krótkich poszukiwaniach okazało się, że można je dostać również w naszych szerokościach geograficznych. Co prawda tanie nie są (na pewno jak na ziemniaki ;)), ale bardzo je polubiłam, więc od czasu do czasu się rujnuję na taki luksus 😉

Jeśli lubicie słodko-wytrawne połączenia, koniecznie spróbujcie tego pasztetu. Inspirowałam się przepisem na burgery, nawet raz udało mi się je zrobić i były dobre, ale okazuje się, że wodę trzeba dolewać po kropelce, z iście aptekarską precyzją, bo inaczej nici z lepienia kotletów. Po którejś z rzędu takiej „porażce” uznałam, że niniejszym burgery stają się pasztetem 😉 Smak w sumie ten sam, roboty mniej i nie trzeba się stresować, że nalejecie o pół łyżeczki wody za dużo 😉

Składniki (na małą keksówkę)

  • jeden bardzo duży słodki ziemniak lub dwa mniejsze (ok. 70-80 dag)
  • pół szklanki mąki z cieciorki
  • sól do smaku (około łyżeczki, może trochę więcej)
  • dwie czubate łyżki tahini
  • łyżka suszonego rozmarynu
  • trochę wody (ok. 4 łyżki)
  • dwie garście orzechów włoskich (opcjonalnie)
  • olej i bułka tarta do formy

Przygotowanie

Ziemniaki trzeba najpierw upiec. Można to zrobić dzień wcześniej, żeby sobie spokojnie wystygły. Ziemniaki zawijamy w folię i pieczemy 40-60 minut (zależnie od wielkości) w 180 stopniach. Ostatnio wynalazłam też gdzieś metodę dla zapracowanych, zaganianych i nieogarniętych, czyli „pieczenie” w mikrofali. Należy nakłuć ziemniaka w paru miejscach widelcem, położyć na papierowym ręczniku w naczyniu, które nadaje się do mikrofalówki i „mikrofalować” na maksymalnej mocy przez około 5 minut (jeśli ziemniak jest naprawdę gigantyczny, to może 6 minut). Jeśli macie więcej niż jednego ziemniaka, doliczamy ok 2 minuty na każdego dodatkowego. W połowie gotowania należy ziemniaki obrócić „do góry nogami”.

Następnie obieramy ziemniaki, kroimy na kawałki i wraz z resztą składników (oprócz oleju, bułki tartej i orzechów) wrzucamy do blendera. Miksujemy na w miarę jednolitą masę. Ewentualnie dodajemy trochę mąki lub dwie krople wody ;). Następnie dodajemy pokruszone orzechy i mieszamy. Formę keksówke smarujemy olejem i wysypujemy bułką. Przekładamy do niej masę i pieczemy około 35-30 minut w 180 stopniach.

Pasztet powinien się dać bez problemu kroić, jednak w tym celu trzeba go całkowicie wystudzić, a najlepiej, żeby posiedział przez noc w lodówce. Jeśli jest nawet odrobinę letni, to się rozleci – wiem, bo sprawdzałam 😉 Dobrze smakuje z chlebem razowym o wyrazistym smaku (pumpernikiel itp.) albo z sałatką i ryżem lub quinoa.

Pieczona dynia w dwóch odsłonach

Zwykły wpis

Idzie jesień, a wraz z nią zaczął się sezon na dynię. Zbliża się Amerykański Dzień Dyni, stający się powoli światomym, znany też pod nazwą Halloween 😉 Osobiście nie przeszkadzają mi szczerzące się zewsząd dyniowe paszcze 🙂 Uważam nawet, że to miły akcent w tym ogólnie ciemnym, zimnym i paskudnym sezonie. Chociaż w tym roku i tak nie mamy co narzekać na jesień, po nieistniejącym lecie okazała się wyjątkowo łaskawa.

Co do dyni, dopóki nie zaczęłam „bawić się” kuchnią wegańską, nigdy jej nie próbowałam. Jadłam pestki, ale samej dyni nie, w sumie nie wiem dlaczego. W moim domu rodzinnym dynia nie występowała 🙂 Natomiast, odkąd zaczęłam wertować blogi wegańskie, w szczególności amerykańskie, w okolicach wyżej wspomnianego święta, zainteresowałam się dynią i od tej pory „wyciskam” sezon dyniowy na maksa 🙂 Dziś mam dla Was dwa przepisy na bazie pieczonej dyni, jeden superprosty, do zrobienia w 2 minuty (nie licząc pieczenia dyni ;)), drugi trochę bardziej skomplikowany.

Na początek: jak upiec dynię.

Należy zaopatrzyć się w dynię, trochę oliwy i wodę. Zazwyczaj zaleca się dynię obrać, ale widocznie to zalezy od gatunku. Ja używam dyni hokkaido i bez obierania jest OK. Obraną (lub nie) dynię przekrawamy na pół i wyjmujemy pestki i „flaki”. Resztę kroimy na nieduże kawałki. Umieszczamy w naczyniu żaroodpornym (jeśli się zmieści) albo na blasze, polewamy odrobiną oliwy i mieszamy, żeby kawałki dyni się nia pokryły. Na dno naczynia albo blachy wlewamy trochę wody. pieczemy przez ok. 40 minut w 180 stopniach.

A teraz superekpresowy przepis na pyszne smarowidło do chleba.

Krem dyniowy (na kilka śniadań :))

Składniki

  • puszka białej fasoli
  • ok 200-250 g pieczonej dyni
  • 3/4 łyżki cynamonu
  • duuuuuża łyżka masła orzechowego
  • spora szczypta soli (użyłam niesolonego masła, jeśli macie solone, dajcie odpowiednio mniej soli, do smaku)
  • ok. łyżeczki syropu klonowego lub z agawy

Wszystko zmiksować (fasolę uprzednio odcedzić). I wcinać 🙂

A teraz przepis numer dwa. Tarta jest efektowna, smaczna i baaardzo sycąca. Polecam konsumpcję z jakąś lekką sałątką z soczystych warzyw.

Tarta z dynią i szpinakiem

Składniki

Ciasto

  • 2 szklanki mąki
  • 1/3-1/2 szklanki oliwy
  • ok 1/2 szklanki wody
  • szczypta soli.

Masa „serowa”

  • 2 kostki tofu
  • ok pół szklanki płatków drożdżowych
  • 2 łyżki mąki z cieciorki (albo kukurydzianej)
  • łyżka tahini
  • po łyżce (lub więcej do smaku) suszonego tymianku i rozmarynu
  • sól i pieprz do smaku
  • około 1/2 szklanki niesłoszonego mleka roślinnego

Oprócz tego

  • ok 200 g pieczonej dyni
  • paczka mrożonego szpinaku
  • sól, pieprz, czosnek w proszku
  • olej do formy

Przygotowanie

Najpierw ciasto. Mieszamy mąkę i oliwę i stopniowo dolewamy wodę, tak żeby zagnieść jedną kulę elastycznego, ale niezbyt miękkiego ciasta. Odkładamy ciasto do lodówki na ok. pół godziny. W międzyczasie dobrze odparowujemy szpinak, doprawiając do smaku solą, pieprzem i czosnkiem. Wszystkie składniki masy „serowej” miksujemy. Trzeba dać sporo soli, bo inaczej całość może wyjść mdła w smaku. Formę do tarty smarujemy olejem i „wyklejamy” ciastem, tak, żeby pokryło też brzegi. Pieczemy około 15 minut w 180 stopniach. Niastępnie na podpieczony spód wykładamy masę szpinakową, na to pokrojoną w plasterki pieczoną dynię, a na koniec wszystko przykrywamy masą z tofu. Całość pieczemy przez kolejne 30-35 minut. Jeśli Wasz piekarnik ma taką opcję, to ostatnie 10 minut pieczemy tylko z grzaniem góra+dół.